05 października 2019, 14:05
Zawsze, gdy czytam książkę i poznaje nową autorkę, mam lekkie obawy, czy mi się dana pozycja spodoba. Pani Marta dopięła wszystko na ostatni guzik. Jej styl jest naturalny, dialogi są regularne. Powieść ma pełno emocji, od smutku i zalania go w alkoholu do radości i ciekawości. W książce udajemy się w podróż po trzech miastach: Budapeszt, Wenecja i Berlin. Jest pełna przygód. Dziewczyna tam odkrywa siebie i swoje ja.
Według mnie bohaterka książki była zagubioną dziewczyną, która bała się swojego cienia. Przejmowała się każdą rzeczą na świecie i brała wszystko do siebie. Była naiwna, nie miała szczęścia do prawdziwych i dobrych mężczyzn. Otaczała się facetami myślącymi tylko o sobie i swoich problemach. Miała przyjaciółkę Esterę. Ich przyjaźń była bardzo zżyta. Każdy by chciał mieć taką osobę w swoim życiu, by powierzać jej swoje sekrety i tajemnice. Ja zazdrościłam jej takiej bratniej duszy. Matka chrzestna została opisana moim zdaniem dobrze, ponieważ pomogła uporać jej się z trudnościami, jakie zgotował jej los.
Bardzo ciekawiło mnie, co wydarzy się na końcu tej historii, którą zaserwowała nam autorka. Zakończenie bardzo mnie zaskoczyło i byłam zszokowana , gdy odwróciłam ostatnią stronę kartki.
Podsumowując książkę, opowiada ona o szukaniu swojego celu w życiu i pasji. Czy ją odnajdzie, dowiecie się czytając. Polecam gorąco.